Jak to jest, że jedni z nas przeziębiają się na niewielkim jesiennym spacerze w ciepły, słoneczny dzień, podczas gdy inni są odporni na jesienne i zimowe szarugi, a nawet na wielość bezpośrednich kontaktów z osobami zainfekowanymi? Jak to jest, że jedni z nas pożyją zaledwie trzydzieści, czterdzieści czy pięćdziesiąt lat i dowiedzą się, że w ich ciele rozwinęła się śmiertelna choroba, a inni będą żyć ponad sto lat i umrą po prostu ze starości?
Przedstawiciele medycyny akademickiej wskazują na bakterie, wirusy, wrodzone skłonności itp. Jednak fakt pozostaje faktem: mimo tych samych czynników chorobotwórczych jedni z nas chorują, a inni nie. Z czasem medycyna przywiązuje coraz większą wagę do czynników genetycznych, jednak i tu powstaje pytanie: jak to się dzieje, że niektórzy z nas „łapią” te genetyczne tendencje po rodzicach czy dziadkach, a inni nie.
Pomijając oczywiste chorobotwórcze czynniki fizyczne (jak np. bezpośredni wpływ bakterii czy wirusów na oddziałach szpitalnych) czy bezpośrednie czynniki środowiskowe (np. nowotwory płuc wśród pracowników pracujących z azbestem, choroby płuc u górników czy nowotwory jąder u kominiarzy), warto przyjrzeć się czynnikom nieco bardziej subtelnym, mogącym mieć wpływ na naszą odporność i tym samym na naszą łatwość zapadania na zdrowiu.
Jak wiemy „kropla drąży kamień nie siłą, lecz częstym spadaniem” (Gutta cavat lapidem non vi sed saepe cadendo) i zgodnie z tym starym łacińskim przysłowiem ogromne znaczenie dla naszego zdrowia mają takie długotrwale oddziałujące czynniki życia codziennego jak:
– czystość wody,
– rodzaj diety i jakość spożywanych posiłków,
– czystość powietrza.
One to mogą powodować występowanie chorób przewlekłych z chwilowymi nasileniami do stanów ostrych, a my możemy nie zdawać sobie sprawy z przyczyn ich występowania. Warto im się przyjrzeć, ale to nie wszystko.
Przechodząc do czynników jeszcze subtelniejszych, często ukrytych dla nas, chcę zwrócić uwagę na wpływ naszej kondycji umysłowej, emocjonalnej i duchowej na stan naszego zdrowia. Te ulotne przyczyny są często niedoceniane, nie brane pod uwagę z tego prostego powodu, że ich nie widzimy, gdyż nie mamy do nich dostatecznego dystansu; jesteśmy w nich niejako zanurzeni. A nawet kiedy zdajemy sobie z nich sprawę, to rytm codziennego życia skutecznie je zagłusza. Poniżej kilka przykładów.
Światowej sławy psychoterapeuta niemieckiego pochodzenia, Bert Hellinger podczas jednej ze swoich sesji terapeutycznych (ustawienia systemowe) z ludźmi chorymi na nowotwory zadał pytanie uczestnikom: czy wiesz dlaczego zachorowałeś/zachorowałaś? Okazało się, że wszyscy uczestnicy odpowiedzieli: tak. Nadto potrafili wymienić te przyczyny. Większość z nich była związana z fatalnymi relacjami partnerskimi, małżeńskimi, czy rodzinnymi (z dziećmi i/lub rodzicami), a w ich rezultacie z ogromnym poczuciem winy związanym z nimi oraz z wyczerpaniem nerwowym. Inna przyczyna to sprawy związane z kościołem, z surowym podejściem do kwestii wiary i zasad religii, co w następstwie również rodzi mocno destrukcyjne poczucie winy. Kolejnym czynnikiem to kwestie związane z przemocą fizyczną, w tym także seksualną. Wszystkie te czynniki wpływają na tłumienie uczuć, zachwianie równowagi emocjonalnej, natłok destrukcyjnych myśli, brak dystansu do siebie, generują niepokój wewnętrzny, obniżają poziom energii. Można domniemywać z dużym prawdopodobieństwem, że uczestnicy sesji terapeutycznej Hellingera w większości mieli rację- w dłuższej perspektywie pozostawanie w takich przewlekłych, ciężkich stanach psychicznych może wywoływać choroby, zwłaszcza autoimmunologiczne, czyli popularnie mówiąc choroby z autoagresji (np. nowotwory, cukrzycę, stwardnienie rozsiane, toczeń, reumatoidalne zapalenie stawów itp.).
Amerykanin dr David R. Hawkins, światowej sławy psychiatra, w swoich książkach pokazuje liczne przykłady uleczeń za pomocą techniki uwalniania, „złych” myśli, emocji, odczuć i poddawania swojego losu, sytuacji, czy stanu, Bogu, czy jakiejkolwiek Sile Wyższej. Kluczowe jest tu uwolnienie poczucia winy, które tłumione i wypierane, często nieuświadomione, ma katastrofalne skutki dla naszego organizmu. Chyba najbardziej spektakularny przykład, to sytuacja dr Hawkinsa, który w wieku 50 lat miał 25 poważnych chorób (od migrenowych bólów głowy poczynając, poprzez wrzody dwunastnicy, zapalenie uchyłków jelit, zapalenie stawów kręgosłupa, grzybicę, depresję, alergie, bronchit, a na konieczności licznych zabiegów chirurgicznych skończywszy), był wycieńczony fizycznie i psychicznie, a otoczenie jego przyjaciół i znajomych nie dawało mu więcej niż najwyżej kilka lat życia. Konsekwentne stosowanie techniki uwalniania i poddawania spowodowało zanik większości z tych chorób oraz zdecydowaną poprawę tych najcięższych, a czas jego życia wyniósł 85 lat (zm. w 2012r).
Znachorzy i uzdrawiacze, astrolodzy i bioenergoterapeuci, księża i psychologowie oddziałują w swej pracy w dużym stopniu na naszą psychikę, uświadamiając nam nasze zawirowania i zaburzenia psychiczne, zdejmując z nas w gruncie rzeczy wyimaginowane , ale niezwykle destrukcyjne poczucie winy. W procesie psychicznego uzdrawiania pokazują, że naszym naturalnym stanem jest homeostaza, że właściwa jest dla nas równowaga w braniu i dawaniu oraz, że mamy zakodowaną naturalną potrzebę kochania i bycia kochanym. Miłość (zarówno dawana jak i brana) odgrywa istotną rolę w tym procesie; jest skutecznym balsamem dla naszej znękanej duszy. Równowaga jest podstawą zdrowia psychicznego i w konsekwencji zdrowia fizycznego.
Podobnie działa kilka tysięcy stron natchnionego tekstu „Kursu Cudów”, napisanego na bazie nauk Jezusa. Jest on dla zaangażowanego czytelnika narzędziem służącym wyzwoleniu się z poczucia winy- czyli w rezultacie: uzdrowieniu, podniesieniu samooceny, uzyskaniu równowagi.
Zatem zanim zaczniemy szukać przyczyn zaburzeń zdrowia w naszym środowisku, na zewnątrz nas i zmieniać warunki zewnętrzne, wpierw poszukajmy ich w nas samych, w naszej psychice, w naszej osobowości, w naszym życiu, bo zmiany dobrze jest rozpoczynać od siebie. Zadajmy sobie na przykład takie proste pytania:
– Co jest dla mnie ważne w życiu?
– Czy związek, w którym jestem pozwala mi się realizować i rozwijać, czy ogranicza mnie?
– Czy podczas dnia mam więcej pozytywnych czy raczej negatywnych myśli?
– Czy staram się zająć każdą chwilę swojego życia jakąś czynnością, czy stać mnie na spokojną refleksję, wyciszenie myśli, chwilę medytacji?
– Czy to co robię w życiu, droga którą kroczę, to moje powołanie, czy raczej przymus?
– Czy jest ktoś, kogo nienawidzę i nie mogę mu przebaczyć, nosząc od lat tę zadrę w sercu?
– Czy myślami cięgle wracam do przeszłości, a może odlatuję w przyszłość? Potrafię być „tu i teraz”?
– Czego boję się w życiu?
– Czy mam marzenia?
– Czy umiem się modlić?
– Jak często czuję się winny/winna?
To proste pytania, których większość z nas dawno sobie już nie zadawała. Takich pytań może każdy z nas wymyślić więcej; nie uciekajmy od nich, bo ważne jest, aby zadać je sobie zanim znajdziemy się w sytuacji zdrowotnej takiej, jak wyżej opisani pacjenci Berta Hellingera. Ważne też, aby szczerze sobie na nie odpowiedzieć (najlepiej pisząc na kartce/komputerze odpowiedzi) i być może podjąć decyzję zmian. Warto bowiem skorygować swoją aktywność i zwyczaje, a nawet drogę swojego życia, zanim zapadniemy na zdrowiu; a jeśli już nie najlepiej się czujemy- tym bardziej warto.
Spokój, równowaga, pogoda ducha, poczucie szczęścia są bezcenne, bowiem w dużej mierze gwarantują nam zdrowie; są one w nas, nie szukajmy ich na zewnątrz, a odkryjmy je w sobie, pozwólmy im się zamanifestować. Bowiem, jak mówi Dalaj Lama: „Gdy umysł jest spokojny i zajęty pozytywnymi myślami, ciału trudniej jest zachorować”.
Darek, MocSwiadomosci.pl
Fot. w nagłówku: Zabytkowa apteka w Parku Etnograficznym w Tokarni