Czy zawsze musimy medytować o określonym czasie i w określonym miejscu?
Niektórzy mówią: dużo medytuję lub mówią: mało medytuję, albo: muszę więcej, minimum 20 minut dziennie. Zastanówmy się czy, jak i ile medytować? Czy to pytanie ma w ogóle sens?
Jak byliśmy mali, uczono nas mówić, pisać, liczyć. Uczono w domu, w przedszkolu, w szkole. Uczono nas kilka godzin dziennie. Z czasem uczyliśmy się sami. Potem już nas nie uczono i mówimy, piszemy i liczymy nie poświęcając na to jakiegoś specjalnie przeznaczonego czasu, np. 20 minut dziennie. Po prostu zdolność tych czynności mamy w sobie i nawet nie mówimy o tym.
Jeśli uczymy się OBECNOŚCI, bycia TU I TERAZ, medytacji, to uczymy się być w tym stanie może 20 minut dziennie, może godzinę; to takie lekcje jak przy nauce pisania. To nie musi trwać przez cale lata; jesteśmy przecież w miarę zdolnymi uczniami, a niektórzy z nas może bardzo zdolnymi.
Z czasem zatem tę umiejętność posiądziemy na tyle, że nie będziemy musieli na nią poświęcać specjalnego czasu, ona będzie w nas. Jak pisanie, jak oddychanie. To tak jak światopogląd czy moralność, to się ma i już.
Przecież chodzi o to, aby zdawać sobie sprawę ze swoich myśli, uczuć, odczuwać swoje ciało, być OBECNYM, być czujnym. Móc powiedzieć świadomie JESTEM, czy bardziej wzniośle JAM JEST 🙂 Uświadomić to sobie, a tak naprawdę to uświadomić sobie swoją świadomość. To że ona istnieje, to że my istniejemy w niej.
Umysłu, naszego genialnego narzędzia, należy używać świadomie; wtedy, gdy my chcemy go użyć, gdy go potrzebujemy, aby rozwiązać problem, znaleźć drogę wyjścia, napisać, narysować, powiedzieć. Świadomie wówczas „zejść” na jego poziom i go zastosować. A gdy już rozwiążemy ten problem przejść na poziom świadomości, znowu go obserwować, być świadkiem tego co robi, być świadomym jego istnienia i mocy działania.
Dobrze jest być świadomym naszych emocji, które początkowo tylko czasami wychwycimy, zanim się wyklarują w odpowiedzi na sytuację zewnętrzną, a częściej zdamy sobie z nich sprawę dopiero po tym, jak się pojawiły; ważne aby je zauważyć w jeden lub drugi sposób i nie wchodzić w nie od razu „bezkrytycznie”. Zauważyć, nie angażować się, być świadkiem, nie oceniać.
Tak jak małe dziecko dorastając uczy się samo mówić, otrzymawszy wpierw lekcje w domu czy w przedszkolu, tak i my z czasem możemy puścić to nasze 20 minut medytacji i nie przywiązywać się do tego zwyczaju. Świadomie, pracując cały czas nad sobą, będąc świadkiem, będąc OBECNYM.
Gdy ciągle gonimy za lepszą, bardziej dojrzałą medytacją, umyka nam czas teraźniejszy, a stan medytacji, stan świadomości właśnie jest w nim.
Te lekcje 20 minutowe czy godzinne trzeba pewnie przerobić jako szkołę, ale warto też pamiętać, że przychodzi czas „samodzielności”, uczenia się na bieżąco, podczas normalnego życia, podczas codziennej działalności, w pracy i w domu. Wówczas z lekcjami można się już rozstać, tak jak ze szkołą. Wszak kiedyś trzeba być dorosłym. Im wcześniej świadomie to rozstanie zrobimy tym lepiej, bo tym szybciej mamy szansę być świadomymi non-stop.
Darek, MocSwiadomosci.pl