Jako przedsiębiorca nie jestem ortodoksyjnym wyznawcą określonej linii politycznej i generalnie odpowiadają mi te nurty w polityce, które gwarantują wolność działalności gospodarczej. Jednocześnie staram się śledzić sytuację polityczną w kraju i na świecie, a zwłaszcza w Europie, gdyż część produktów i usług moich firm jest sprzedawana w kraju, część poza jego granicami, a sytuacja polityczna na rynkach zbytu ma ogromne znaczenie dla wolumenu sprzedaży i wyników firm.
Obecna kampania wyborcza do parlamentu europejskiego wprawia mnie jednak w osłupienie!
Bez względu na fakt, gdzie ona się toczy: czy to na bilbordach, czy w TV, w radiu, w serwisach społecznościowych, na spotkaniach czy w gazetach ma ona identyczne cechy.
Pierwszą z tych cech jest niemalże powszechna niekompetencja kandydatów. Poza pojedynczymi osobami znającymi zawiłości struktury unijnej i ewentualną swoją w niej rolę, większość kandydatów wypowiada się w sposób ogólny, a z tych wypowiedzi bije nieuctwo merytoryczne oraz wyćwiczone chwyty marketingowe i PR-owe. Słuchając wygłaszanych komunałów, trudno oprzeć się wrażeniu, że najbardziej kandydatom chodzi o pozyskanie stosunkowo wygodnego i dobrze płatnego miejsca pracy na najbliższe kilka lat.
Drugą powszechną cechą jest brak programów. Nasi kandydaci najprawdopodobniej nie wiedzą jakie programy gospodarcze i polityczne przedstawiają ich ugrupowania polityczne w Parlamencie Europejskim (ich, tzn. te, w struktury których będą włączeni w przypadku ich pozytywnego wyboru). Nawet, jeśli niektórzy z nich je znają, to raczej nie mówią o nich. Być może dlatego, żeby nie wchodzić na kruchą płaszczyznę konkretów, gdyż nie czują się na niej pewnie. Zamiast tego odbywa się raczej swoisty pokaz mody politycznej, prezentacja (często niestety niezachwycających) cech osobowości kandydatów, a nie poważna dyskusja programowa.
Trzecią cechą jest prowadzenie walki politycznej przez negację. Ciągłe krytykowanie i obwinianie partii opozycyjnych i tym samym wpędzanie siebie i swoich zwolenników na pozycje ofiar. W tej dziedzinie nasza klasa polityczna ma wieloletnie doświadczenie i to im naprawdę „dobrze” wychodzi. Kandydaci na dowolne pytania dziennikarza nie odpowiadają wprost, a komentują wypowiedzi przedstawicieli opozycyjnych partii, obwiniając ich, i często nie prezentując w ogóle swoich przekonań politycznych. Są oni natomiast do perfekcji wyćwiczeni w drobnych złośliwościach i całą konkurencyjność polityczną sprowadzają do walki personalnej.
Czwarta cecha to zwracanie uwagi na nieistotne drobiazgi. Nieistotne z punktu widzenia europejskiej, szerszej niż nasza krajowa, perspektywy. Mówią np. o tym, jak to dobrze, że u nas jest i będzie złotówka, a nie euro, nie biorąc pod uwagę faktu, ze za kilka lat państwa, które nie będą w strefie euro, będą państwami drugiej kategorii w Europie, a już na pewno nie będą miały istotnego prawa głosu przy uchwalaniu budżetu. Krytykują normy europejskie co do możliwości produkcji pewnych wyrobów niezdrowymi metodami klasycznymi, nie biorąc pod uwagę faktu, że normy te wynikają np. z faktu zagrożenia zdrowia Europejczyków. Skupiają się na słabych punktach działania administracji europejskiej, nie proponując żadnych lepszych rozwiązań w to miejsce, a są też tacy, którzy ocenę występu Conchity Wurst na festiwalu Eurowizji traktują jako swój manifest programowy.
Piąta cecha to brak wizji. Brak wizji Europy, brak zdolności rozpoznania sił politycznych w świecie, a w zamian patrzenie na cały kontynent poprzez pryzmat Polski i jej wewnętrznych politycznych konfliktów. Brak wizji wynika z braku przywódców; każdy z naszych kandydatów widzi się raczej w roli urzędnika europejskiego, a nie w roli przywódcy swojego elektoratu czy państwa. To zresztą tendencja typowa dla administracji Unii Europejskiej, a nasi kandydaci świetnie się w nią wpisują. Bardzo rzadko któryś z kandydatów przedstawia swoją wizję Europy i świata. Kto mówi o tym, że układ sił politycznych na świecie zmienił się zasadniczo i zmienia się dalej w XXI w.? Że USA tracą pozycję hegemona gospodarczego i militarnego, którą posiadały od czasu pierwszej wojny światowej? Że w tych dziedzinach, obok USA rosną i są już giganty takie jak Chiny, Rosja, Iran, Indie? Że to z nimi USA muszą prowadzić teraz swoje zasadnicze rozmowy polityczne, a nie ze słabą i podzieloną Europą, nie mającą nawet zjednoczonych sił zbrojnych. Że nastał czas koniecznych i szybkich zmian w strukturach Europy, jeśli nie chce ona zostać skansenem świata, który będzie chętnie odwiedzany tak, jak w XX wieku odwiedzało się rezerwaty Indian w USA. Czy o takiej perspektywie, o koniecznych zmianach w Europie, o tym że Polska powinna usilnie dążyć do zbudowania struktur nowoczesnego, światowego, technologicznego państwa ktoś myśli i mówi?
Czy nasi politycy są w stanie zjednoczyć się w duchu wypracowania takiego stanowiska Polski, aby wniosło ono coś cennego do Europy, albo przynajmniej zagwarantowało nam europejskie bezpieczeństwo? Powątpiewam, gdyż jedyne zjednoczenie postaw polskich polityków nastąpiło, gdy nie na żarty przestraszyli się Władimira Władimirowicza Putina i tego, że po Ukrainie następna może być zaanektowana Polska i wszyscy razem jakby jednym głosem zaczęli żądać, prosić, sugerować i może nawet błagać Amerykanów, aby nas bronili. I pomyśleć, że mając obok siebie najbogatsze państwa zjednoczonej Europy o wspólnym gigantycznym potencjale militarnym, zjednoczone w NATO, musimy zawracać głowę USA znajdującym się na innym kontynencie i mającym inne zadania polityczne niż lokalne konflikty państw spoza NATO i spoza zjednoczonej Europy. (Na otarcie łez Amerykanie przysłali nam 150 żołnierzy). W tej dziedzinie jest naprawdę wiele do zrobienia. Czy któryś z naszych kandydatów jest znawcą tego tematu i ma propozycje w tej dziedzinie?
Jacy kandydaci, taka frekwencja. Obawiam się, że w tym roku frekwencja wyborcza nie przekroczy 30%, a możliwe jest, że będzie tylko nieco powyżej 20%. Nie namawiam do bojkotowania głosowania, bo i tak ktoś musi zostać wybrany. Mam tylko ten problem, że nie mogę z czystym sumieniem nikogo polecić, bo w zdecydowanej większości kandydaci są naprawdę mierni.
Staram się nie pisać tekstów krytycznych, gdyż wiem ile wysiłku kosztuje zbudowanie czegoś, co działa, jest skuteczne i przynosi zamierzone korzyści. I wiem, jak łatwo i niesłusznie czasami jest krytykowane to, co mimo pewnych niedoskonałości, jest jednak sporym osiągnięciem. Wiem też, że nasi politycy to w większości amatorzy przyuczeni do zawodu, że często nie poszło im coś w sporcie, na uczelni, w biznesie więc zdecydowali się spróbować polityki. Czasami był to dobry wybór, czasami nie najlepszy. Jednak uważam, że trzeba mieć na tyle samokrytyki, aby umieć spojrzeć na siebie z pewnego dystansu i po prostu odrobić obowiązkowe lekcje. Nie należy wierzyć w cudowne i magiczne sposoby osiągania sukcesów w polityce, tak jak niektórzy próbują robić to w biznesie, chodząc na kursy typu „milioner w trzy dni”. Po prostu trzeba nauczyć się określonych tematów. Wykonać szkolną pracę. Bowiem żadne polityczne mądrości nie zastąpią solidnego, podstawowego wykształcenia.
Darek, MocSwiadomosci.pl
Fot. w nagłówku: przejście graniczne w Cieszynie (z wikipedia.org).