Taki stosunek jaki mamy do ludzi, mamy też do Boga. Nie można być psychopatą i skurwysynem w stosunku do najbliższych i wielkoduszną siłą spokoju w stosunku do Boga. Jeśli jesteśmy uczciwi w stosunku do ludzi, to i w rozmowie z Bogiem nie kłamiemy. Jeśli dajemy siebie innym w życiu codziennym, to i Bogu z przyjemnością oddamy chwilę naszego czasu.
W jakiś sposób intelektualnie i emocjonalnie personifikujemy Boga (nawet jeśli uważamy go za Kosmiczną Energię czy Siłę Wyższą) i nasz stosunek do Boga jest kopią naszego odnoszenia się do ludzi, a zwłaszcza do najbliższych. Ten mechanizm jest prosty i co ważniejsze działa w obie strony.
Warto przyjrzeć się kilku aspektom powyższej tezy.
Bywa, że trudno przychodzi nam modlitwa, nie mamy cierpliwości do zastanawiania się nad istotnymi kwestiami życia, czasami wręcz denerwujemy się na Boga, a o modlitwie kontemplacyjnej nie ma mowy. Spokój Boga nas drażni, co chwila wybuchamy emocjonalnie i nic nam się w życiu nie układa. Jesteśmy nieznośni i trudni niemal w każdej relacji, a Boga lekceważymy. Jeśli nasz stosunek do Boga jest taki właśnie, a w stosunku do bliskich jesteśmy cholerykami, wówczas warto się głębiej zastanowić nad sobą i popracować nad swoim charakterem, bo wszystko wskazuje, że coś niedobrego się z nami dzieje i powinniśmy nasze zachowanie jak najszybciej skorygować.
Jeśli w naszych modlitwach ciągle prosimy o coś dla siebie, a w szczególności o przedmioty materialne, nigdy nie modlimy się w intencjach innych ludzi, nie praktykujemy też modlitwy akceptującej naszą sytuację (tzw. dziękczynnej), to i w tym przypadku warto przyjrzeć się naszej osobowości i naszym cechom. Po krótkiej i uczciwej analizie może się okazać, że nadmierny materializm i zwykła chciwość mogą być u nas na pierwszym miejscu; trzeba zacząć nad sobą pracować.
Jeśli modlimy się często o sukces, o poklask, o kolejny stopień kariery, o awans, a w cichości serca zdarza nam się prosić o niepowodzenie w życiu naszej koleżanki czy kolegi, to zdecydowanie należy zrewidować cechy naszego charakteru, gdyż pycha, fałszywa duma i chora ambicja krzyczą wręcz o interwencję. Warto wówczas pochylić się nad sobą i przemyśleć metody swojego postępowania, może nawet zasadniczo zmienić swój tryb życia.
Bez względu na to czy modlimy się kilka godzin dziennie, czy jeden raz w miesiącu, mamy szansę przyjrzeć się sobie i odpowiedzieć sobie na ważne pytania: jak się modlimy, kiedy to robimy, w czyjej intencji, co chcemy uzyskać, za co podziękować, czy ochoczo oddajemy czas Bogu, czy po modlitwie mamy większy spokój wewnętrzny, czy czujemy się bliżej Boga, czy mniej się boimy śmierci itp.
Kiedy poświęcamy czas na modlitwę, wówczas zawsze możemy zrobić sobie krótką autoanalizę, gdyż w Bogu (w naszym stosunku do Niego, w naszej modlitwie) przeglądać się możemy niemal jak lustrze. Jeśli potrafimy to boskie lustrzane odbicie uchwycić, wówczas wiemy nad czym powinniśmy pracować, jak korygować swoje zachowania, swoje ego.
Przez całe życie uczymy się i pracujemy nad swoim ego tak, abyśmy potrafili dokonywać właściwych wyborów, zdołali tworzyć szczęśliwe związki, umieli zachowywać się przyzwoicie wobec innych, potrafili cieszyć się życiem; chcemy być szczęśliwymi. Praca nad własnym ego nie jest łatwa. Wręcz przeciwnie, jest to praca ogromna! Już dwa tysiące lat temu Jezus, używając prostego języka, zauważył:
„Ten, kto miłuje swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (J, 12,25)
Czyli jeśli nie utracimy siebie (swojego ego), nie będziemy w stanie siebie odnaleźć. Niemal zawsze, od naszego narodzenia aż do śmierci widać, że w tym względzie ogrom pracy jest przed nami.
W takim, jak powyższe, podejściu do tego tematu to Bóg jest centrum naszego świata. My, ludzie staramy się nad sobą usilnie pracować, aby za życia doznać szczęścia. Taki stosunek ludzi do Boga stawia Boga jakby na wyższym poziomie (na możliwie najwyższym poziomie świadomości, na boskim poziomie niedualnym, a dla nas na poziomie idealnym) co powoduje, że mamy punkt odniesienia. To Bóg jest w centrum, tak jak słońce jest w centrum układu słonecznego, a my ludzie to planety tańczące wokół Niego. Nasz stosunek do Niego określa nas w życiu, prowokuje do egzystencjalnych przemyśleń, pozwala na autokorektę kursu życiowego.
Jest On pewnego rodzaju kompasem, którym można się w życiu kierować. Wystarczy tylko, aby był. Jest to model teocentryczny.
Gdy Go zabraknie, to my stawiamy się w centrum świata, to my jesteśmy wyznacznikiem kursu życiowego i my definiujemy kryteria i zasady naszego życia. Inni są planetami krążącymi wokół naszego „ja”. Jest to model egocentryczny.
W tym drugim przypadku jest tylko jeden kwestia: nie mamy tego bożego lustra, możemy odbijać się tylko w innych ludziach. A gdy zaczynamy niekorzystnie w tych odbiciach wyglądać, zawsze potrafimy to sobie racjonalnie wytłumaczyć i to w taki sposób, aby nie było konieczne wykonanie wielkiej pracy nad sobą. Czasami tylko dziwimy się, dlaczego pewne rzeczy w życiu nam nie wychodzą…
Darek, MocSwiadomosci.pl
Fot w nagłówku: Góra Grabarka 2014